Postać Donalda Trumpa na scenie politycznej i gospodarczej budzi skrajne emocje i liczne debaty. Jednym z kluczowych pytań, które nasuwa się przy analizie jego prezydentury oraz deklaracji przed kolejnymi wyborami, jest fundamentalna kwestia jego filozofii ekonomicznej. Czy Donald Trump to zwolennik wolnego rynku, dążący do minimalizacji roli państwa w gospodarce, czy raczej interwencjonista, skłonny do aktywnego kształtowania procesów gospodarczych za pomocą narzędzi państwowych? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna, a jego działania i retoryka często wskazują na sprzeczne tendencje.
Argumenty za Trumpem jako wolnorynkowcem
Zwolennicy tezy o wolnorynkowym charakterze polityki Trumpa wskazują przede wszystkim na znaczącą reformę podatkową z 2017 roku (Tax Cuts and Jobs Act). Obniżenie stawki podatku dochodowego od osób prawnych (CIT) z 35% do 21% było przedstawiane jako krok mający na celu zwiększenie konkurencyjności amerykańskich firm, zachęcenie do inwestycji krajowych i przyciągnięcie kapitału z zagranicy. W teorii wolnorynkowej niższe podatki dla przedsiębiorstw prowadzą do zwiększenia zysków, które mogą być reinwestowane w rozwój, tworzenie nowych miejsc pracy lub podnoszenie wynagrodzeń. Trump i jego administracja argumentowali, że reforma ta uwolni potencjał amerykańskiej gospodarki.
Kolejnym argumentem jest szeroko zakrojona deregulacja. Trump od początku swojej prezydentury podkreślał potrzebę zniesienia „uciążliwych” przepisów, które jego zdaniem hamowały rozwój biznesu. Dotyczyło to wielu sektorów, w tym energetyki (złagodzenie norm środowiskowych wprowadzonych przez poprzednią administrację), finansów (częściowe wycofanie się z niektórych regulacji wprowadzonych po kryzysie finansowym z 2008 roku, tzw. Dodd-Frank Act) oraz rynku pracy. Retoryka towarzysząca tym działaniom była jednoznacznie wolnorynkowa – państwo miało „zejść z drogi” przedsiębiorcom i pozwolić im działać swobodnie. Podkreślano, że nadmierna biurokracja i regulacje podnoszą koszty prowadzenia działalności gospodarczej i ograniczają innowacyjność.
Nominacje konserwatywnych sędziów do Sądu Najwyższego i sądów niższych instancji również mogą być interpretowane jako ruch wspierający pewną wizję wolnorynkową, zakładającą ograniczenie możliwości regulacyjnych państwa i ochronę praw własności w bardziej tradycyjnym ujęciu.
Argumenty za Trumpem jako interwencjonistą
Jednakże, obraz Trumpa jako czystego wolnorynkowca jest mocno skomplikowany przez jego liczne działania o charakterze interwencjonistycznym, często wręcz protekcjonistycznym. Najbardziej wyrazistym przykładem jest jego polityka handlowa. Wprowadzenie ceł na stal i aluminium, a przede wszystkim wojna handlowa z Chinami, polegająca na wzajemnym nakładaniu taryf celnych na szeroką gamę towarów, stoi w jawnej sprzeczności z ideą wolnego handlu, która jest fundamentem myśli wolnorynkowej. Trump argumentował, że cła są narzędziem ochrony amerykańskich producentów i miejsc pracy oraz sposobem na wymuszenie na partnerach handlowych (głównie Chinach) bardziej „uczciwych” praktyk handlowych i zmniejszenie deficytu handlowego USA. Takie podejście, oparte na bilateralnych negocjacjach, groźbach i wykorzystaniu siły państwa do kształtowania relacji handlowych, jest typowe dla myślenia merkantylistycznego i interwencjonistycznego.
Interwencjonizm Trumpa przejawiał się również w bezpośrednich naciskach na konkretne firmy. Wielokrotnie publicznie krytykował lub chwalił przedsiębiorstwa za ich decyzje dotyczące lokalizacji produkcji, inwestycji czy zatrudnienia. Za pomocą mediów społecznościowych wywierał presję na firmy, by przenosiły produkcję z powrotem do USA lub rezygnowały z planów budowy fabryk za granicą. Choć można argumentować, że robił to w interesie amerykańskiej gospodarki, sama metoda bezpośredniego ingerowania w decyzje biznesowe firm jest daleka od wolnorynkowego ideału neutralności państwa.
Szczególnie kontrowersyjnym aspektem jego prezydentury była relacja z Rezerwą Federalną (Fed), niezależnym bankiem centralnym USA. Trump wielokrotnie i publicznie krytykował decyzje Fed dotyczące stóp procentowych, domagając się ich obniżenia, nawet w okresach dobrej koniunktury gospodarczej. Oskarżał przewodniczącego Fed, Jerome’a Powella (którego sam nominował), o szkodzenie gospodarce i osłabianie jego sukcesów. Takie publiczne naciski na bank centralny, mające na celu podporządkowanie polityki monetarnej krótkoterminowym celom politycznym, są fundamentalnie sprzeczne z zasadą niezależności Fed, która jest kluczowa dla stabilności finansowej i wiarygodności państwa w oczach rynków. Ten konflikt pokazuje skłonność Trumpa do wykorzystywania narzędzi państwowych i politycznej presji do wpływania na instytucje, które z założenia powinny być autonomiczne. Analiza tych napięć i możliwych konsekwencji jest kluczowa dla zrozumienia potencjalnych ryzyk; więcej informacji na ten temat znajdziesz pod adresem: https://biznes.interia.pl/artykul-sponsorowany/news-donald-trump-idzie-na-wojne-z-fedem,nId,7954306. Działania te podważały zaufanie do instytucji i wprowadzały element niepewności politycznej do decyzji monetarnych.
Podsumowanie: Pragmatyzm czy niespójność?
Analizując działania i retorykę Donalda Trumpa, trudno jednoznacznie przypisać go do jednej szkoły ekonomicznej. Jego polityka wydaje się być raczej mieszanką różnych podejść, często dyktowaną pragmatyzmem politycznym, osobistymi przekonaniami lub chęcią realizacji konkretnych obietnic wyborczych, niż spójną filozofią gospodarczą. Z jednej strony obniżał podatki i deregulował gospodarkę, co wpisuje się w kanon wolnorynkowy. Z drugiej strony, prowadził wojny handlowe, stosował protekcjonizm, wywierał bezpośrednią presję na firmy i atakował niezależność banku centralnego, co jest charakterystyczne dla interwencjonizmu państwowego.
Można argumentować, że Trump jest przede wszystkim nacjonalistą gospodarczym, dla którego nadrzędnym celem jest wzmocnienie pozycji USA na arenie międzynarodowej i poprawa sytuacji (przynajmniej w jego mniemaniu) amerykańskich pracowników i przedsiębiorstw, nawet jeśli wymaga to stosowania narzędzi sprzecznych z ortodoksją wolnorynkową. Jego podejście można określić jako transakcyjne – wykorzystuje różne dostępne środki, by osiągnąć postawione sobie cele, nie przejmując się zbytnio teoretyczną spójnością swoich działań. Ta nieprzewidywalność i gotowość do kwestionowania utartych zasad, zarówno wolnorynkowych, jak i tych dotyczących roli instytucji takich jak Fed, stanowiła i potencjalnie nadal będzie stanowić jedno z największych wyzwań dla analityków i uczestników rynku próbujących zrozumieć i przewidzieć kierunki polityki gospodarczej pod jego ewentualnym przywództwem.
Artykuł sponsorowany.